Na co dzień staramy się żyć tutaj według norm paragwajskich. Dotyczy to zarówno zwyczajów, posiłków jak i wielu innych codziennych spraw. Ale jutro wigilia i chcemy ją przeżyć jak najbardziej po polsku. Przygotowania więc ruszyły pełną parą.
Trzeba tu wyjaśnić, że w Paragwaju nie ma wigilii takiej jaka dla nas wydaje się oczywistością. Nie ma opłatka i dwunastu dań, nie ma kolęd jakie znamy, nie ma nawet pasterki. Owszem jest radość z Bożego Narodzenia, ale wyrażana w inny sposób. Z tego, co opowiedzieli mi koledzy, jest Msza św. o godz. 19.00, a około 22.00-23.00 rodziny zbierają się na kolację. Oczywiście, jak to w Paragwaju, głównym daniem jest porządna porcja wołowiny. O północy rodziny modlą się przy szopce, składają sobie życzenia i zaczyna się wielkie strzelanie “bomb” i petard. Podobno znacznie większe niż na Nowy Rok. Potem kolacja trwa… i na porannej Mszy św. nie ma podobno zbyt wiele osób.
Cóż, nam się zamarzyło, żeby w klasztorze było bardziej po naszemu. O. Marek Sowiński wyraził gotowość przygotowania 12 dań, i rzeczywiście z podziwem patrzę na jego umiejętności kulinarne. Już drugi dzień przygotowuje wszystko co typowo wigiline, zaczynając od pierogów i kompotu z suszonych owoców, a na krokietach i barszczu kończąc.
Dwa dni temu usiłowaliśmy kupić ryby. Jednak grudzień jest tu miesiącem ochronnym dla ryb i sklepy mają zakaz sprzedaży ryb. Objechaliśmy sporo sklepów zanim dotarło do nas, że nic z naszych zakupów nie wyjdzie. Jednak sąsiedzka pomoc okazała się skuteczna. Jakimiś “tajnymi” sposobami sąsiedzi “załatwili” nam trzy ryby. Nie będzie co prawda karpia, ale ryba będzie.
Spotkamy się jutro przy wigilijnym stole w składzie sześcioosobowym, bo tylu jest nas Polaków na misji w Paragwaju. Spotkamy się nie wtedy gdy wzejdzie pierwsza gwiazda, ale po południu, bo wieczorem czekają nas obowiązki w kościołach. Jednak wigilia po polsku się odbędzie.