Trzy metry przed oknem mojego pokoju rośnie sobie drzewo. Nazywa się moringa i wygląda niepozornie.
Kilka miesięcy temu, gdy przy kościele pracowali robotnicy, to widząc to drzewo zrywali z niego liście do swojej terere. Przyszedł czas i także ja zainteresowałem się tym drzewem.
Jeśli wpiszemy do googli słowo “moringa” okaże się, że to “drzewo chrzanowe”, które pochodzi z Azji, ale które rozprzestrzeniło się w świecie, i świetnie się czuje w Ameryce Południowej. Piszą także, że należy do tak zwanych “superdrzew”, bo wszystkie częsci tego drzewa mają niezwykłe właściwości.
Strony internetowe piszą o tym drzewie takie i podobne teksty: “Moringa zawiera dwa razy więcej białka niż soja, cztery razy więcej niż kiełki pszenicy, cztery razy więcej witaminy niż marchew, siedem razy więcej niż pomarańcze, 15 razy więcej niż banany, 17 razy więcej białka niż mleko i 25 razy więcej niż szpinak. Moringa odznacza się także wysoką zawartością chromu i boru. Mangan jest ważny dla zdrowia kości i stawów, a chrom ma duże znaczenie w przemianie materii i przy obciążeniu stresem. Bor odgrywa dominującą rolę w gospodarce wapnia, magnezu i fosforu. Jest także mikroelementem ważnym dla pracy mózgu. Moringa jest rośliną o największej zawartości boru (31 mg/100 g)”.
Korzystamy z wysuszonych listków moringi, żeby napić się dobrej herbaty. Dobrej i prawdopodobnie bardzo zdrowej. Ale to nie wszystko…
Dwa tygodnie temu zabrałem się, żeby z nasion moringi zrobić olej.
Trzeba wyłuskać nasiona.
A następnie je zmiażdzyć w moździeżu
Potem podgrzewając “wytrącić” olej.
Ten olej jest podobno magicznie dobry zarówno do spożywania, jak też do kosmetyki. Podobno likwiduje wszelkie problemy skórne, a także związane z nadciśnieniem.
Cóż … olej zrobiłem. A efekty? … poczekajmy!
Poprosimy o nasiona. A nuż coś wyrośnie. Pozdrawiamy