W Guarambaré są dwie cukrownie. Jedna z nich jest “stara” i od dłuższego czasu mam ochotę dostać się do niej, żeby obejrzeć i zrobić zdjęcia. Spodziewam się bowiem spotkać tam XIX wieczne maszyny.
Dziś natomiast udało mi się zwiedzić “nową” cukrownie. Nie jest oczywiście tak zupełnie nowa, bo powstała w połowie ubiegłego wieku.
Cukrownie w Guarambaré dają o sobie znać w trojaki sposób. Po pierwsze ulice w pobliżu cukrowni są zastawione samochodami z trzciną cukrową.
Zasadniczo trzcina cukrowa jest przywożona przez wielkie ciężarówki.
Zdarza się jednak, że przywożą ją mniejszymi, często bardzo sfatygowanymi, autami.
A nawet przy pomocy carrety i cepú.
Drugi znak, że cukrownia działa to smród, który opanowuje okolice cukrowni w pewnych godzinach. Gdy pierwszy raz odprawiałem Mszę św. w kaplicy w pobliżu cukrowni, miałem wielki problem, żeby ten smród wytrzymać. Trzeci znak, to wycie syren o godz. 19.00. Szczerze mówiąc nie wiem dlaczego wyją, przypuszczalnie w związku z rozpoczęciem nowej zmiany.
Cykl produkcji cukru z trzciny jest dość prosty. Najpierw trzcina jest rozdrabniana w wielkich młynach, a następnie prasa w kształcie walców wyciska z trzciny sok.
Następnie ten sok jest podgrzewany przez siedem godzin, aby wytrącił się z niego cukier. Potem następuje oddzielenie tego cukru od niepotrzebnych już substancji. I gotowy produkt pakowany jest w wielkie, ważące zapewne ponad tonę worki.
Pracownicy cukrowni pochwalili się swoimi “kapliczkami”, które są przy różnych stanowiskach pracy.
A to kierowcy ciężarówek czekający na swoją kolej, żeby odstawić trzcinę.