Dziś dzień Niepokalanego Poczęcia – ważne święto Kościoła i BARDZO, bardzo, bardzo ważne święto w Paragwaju. Jak ważne? Tak bardzo, że 7 i 8 grudnia są w Paragwaju dniami wolnymi od pracy, po to by ludzie mogli pójść na pielgrzymkę do Caacupé.
Ale dziś nie chcę pisać o Caacupé, ale o moim dzisiejszym, małym doświadczeniu. Miałem dziś pojechać do jakiejś kaplicy poza naszą parafią, aby tam odprawić Mszę św. z okazji odpustu. Umówiony byłem na 19.00, ale ku mojemu zaskoczeniu chwilę po 17.00 przyjechały osoby z tej parafii, prosząc, żeby już teraz pojechać na Mszę. Nic mi nie przeszkadzało więc pojechałem. Po drodze, w rozmowie wytłumaczyli mi, że co prawda Msza była ogłoszona na 19.00, ale o 16.00 zaczął się różaniec, a po nim procesja. A gdy procesja sie skończy to ludzie się rozejdą. Msza ma sens, tuż po zakończeniu procesji. W trakcie drogi ojciec i syn, którzy po mnie przyjechali, tłumaczyli mi jak trudno znaleźć księdza, który odprawi im Mszę.
Gdy po mniej więcej po pól godzinie przyjechaliśmy na miejsce. Przed kaplicą była tylko młoda, piękna kobieta z trzema córkami. Rozmawiając z nią zadałem pytanie, które mnie od dawna intryguje, mianowicie w jakim języku dzieci wypowiadają pierwsze słowa? … Jak to w jakim? – odpowiedziała – w guaraní! Tak przypuszczałem, tak też już słyszałem, ale ta odpowiedź jest dla mnie bardzo wiarygodna. Tak to jest, że ogromna większość ludzi w Paragwaju zaczyna swój rozwój od języka guaraní. Co to znaczy? Jak mi wytłumaczyli niektórzy, znaczy to, że wychowując się w tym języku nie potrafią nigdy myśleć w sposób abstrakcyjny i to sprawia, że niezwykle trudno jest im wejść w uniwersalny świat.
Gdy wracała procesja słychać było bardzo głośną i dynamiczną muzykę. Przypuszczałem, że procesja jest wielka i orkiestra też nie miejsza. Zdziwiłem się bardzo. To było czterech muzykantów!, mieli power!!!! i około trzydziestu osób, oczywiście z figurką Matki Bożej z Caacupé. Ale obowiązkowa procesja trwająca ponad godzinę się odbyła. Zapewne Matka Boża zapewni błogosławieństwo tym w pobliżu których domów przeszła.
W końcu zaczęła się Msza św. W ładnej kaplicy było około 35, może 40 osób. I było jeszcze coś… było parno i duszno. Na zewnątrz było około 35 stopni i chyba 100% wilgoci, ile w kaplicy nie mam pojęcia, ale z pewnością więcej …. Gdy czytałem Ewangelię pot lał się ze mnie tak bardzo, że słony pot drażnił mi oczy i nie mogłem czytać. Musiałem ręczniczkiem wycierać twarz! … Potem kazanie. Oczywiście miałem przygotowane, napisane, ale odważyłem się w dużej części powiedzieć je własnymi słowami. Troszkę oczywiście czytałem, ale cieszę się, że nie tylko czytałem, ale udwało mi się mówić prostymi zdaniami, żeby mieć kontakt z ludzmi.
Msza św. skończyła się, ale nie skończyło się świętowanie. Zaczęły się śpiewy, klaskanie, taneczne ruchy…. kulminacją był śpiew pieśni ku czci Matki Bożej z Caacupé wykonany w guaraní. Wtedy czuć było, że TO jest TO.
Gdy wracaliśmy, to rozmawialiśmy o Lewandowskim, o polce paragwajskiej !!! (to chyba temat na kolejny wpis) i oczywiście o wyższości języka guaraní nad językiem hiszpańskim i chyba nad wszystkimi innymi językami. ONI mają ogromne przekonanie, że guarní to jest właśnie ten język, w którym najlepiej można się modlić, w którym najlepiej się śpiewa, w którym najlepiej można wyrazić to co ważne.
To był ciekawy wyjazd. To był ciekawy dzień!
* * *
Zdjęcia żandego nie zrobiłem, bo mój aparat, a dokładniej, mój obiektyw nie działa, a komórki nie wziąłem z powodu pośpiechu. Ale żeby nie było tak bezbarwnie, to załączam zdjęcie dojrzewających owoców mango.